Na przekór wiatrom i burzom, pomimo oporów materii i pod prąd strumienia entropii postanowiłam w końcu posiąść dla siebie w Internecie własny kawałek nicości, żeby móc w jego obszarze pisać o wszystkim tym, co mnie najbardziej interesuje, a co niekoniecznie musi cokolwiek interesować innych oraz pasować tematycznie do grup dyskusyjnych, forów, portali i blogów, na które zaglądam.
Wiem, że „stara szkoła” obecności w necie, czyli stawianie w nim sobie strony domowej, nie jest już modna ani popularna w epoce portali społecznościowych, do których lwia część użytkowników ogranicza obecnie własną aktywność. Ba! Że modne ani popularne nie jest już nawet pisanie czegokolwiek, a jazzy pozostaje jedynie publikowanie selfiaczków i forwadowanych łańcuszkowo „memów”, ale tym bardziej czuję też w związku z tym potrzebę sprzeciwu i zamanifestowania własnej odrębności, nawet jeśli miałaby to być nawet trochę sztuka dla sztuki.
W ogólności kontestuję zresztą wiele z popularnych obecnie trendów internetowych i nie przypada mi do gustu ogólny kierunek jego rozwoju, ze zgrzytaniem zębów patrzę bowiem, jak z funkcjonalnego i merytorycznego medium dla geeków, wraz ze swoim upowszechnieniem, przeobraża się konsekwentnie w jakieś skrzyżowanie magla, tabloidu i grającej szafy. A pamiętam jeszcze powszechną naście lat temu fascynację i przekonanie, że oto wreszcie ludzkość dostała do swojej ręki narzędzie, które pozwoli na jej ogólne... zmądrzenie, dając każdemu człowiekowi na planecie natychmiastowy dostęp do niemal nieograniczonych zasobów wiedzy. Przekonanie, które zresztą sama podzielałam, nie dostrzegając tu żadnego błędu w założeniach, choć jednocześnie śmiałam się z naiwności, twórców telewizji widzących ją swego czasu jako medium o potencjale edukacyjnym. Postrzegaliśmy światową sieć jako najbardziej wolnościowe i anarchistyczne narzędzie komunikacyjne w historii, a w ciągu raptem dwóch dekad dorobiliśmy się medium pod wieloma względami najbardziej zmonopolizowanego ze wszystkich istniejących.
Pomimo jednak wszystkich tych wad i faktu, że Internet w swej przeważającej większości konsekwentnie schodzi na psy oraz (w szczególności) koty, pozostaje on jednak potężnym narzędziem o ogromnych możliwościach, z którego warto (świadomie) korzystać. A u jego podstaw wciąż stoją przecież jego pierwotne choć nieco zapomniane idee: cyfrowej noosfery, hipertekstu, struktury kłącza, do których to właśnie (między innymi) zamierzam w tym miejscu nawiązywać, dając przy okazji upust swojej własnej próżności.
Od dziś zatem będzie można tutaj tropić moje ślady na piaskach czasu i przechadzać się w ogrodzie mych turbulencji ;)