Pierwszy naprawdę dobry film na temat sztucznej inteligencji i początków Osobliwości Technologicznej :)
Po tragicznym „Lucy”, po stosunkowo słabej „Transcendencji” i pozostawiającym pewien niedosyt „She” nareszcie widzę obraz w którym sensownie wyważono elementy akcji i nauki, a rozmów bohaterów na temat Testu Turinga da się słuchać bez bólu zębów i który ostatecznie nie tonie w odmętach banalnego romansidła w czasach wczesnego posthumanizmu. A przy tym jeszcze sensownie wyreżyserowany, zagrany, sfilmowany i zmontowany.
Och, oczywiście, że zawsze jeszcze mogłoby być lepiej, i zawsze jeszcze można próbować marudzić, ale osobiście od jakichś 10 lat zdaję już sobie sprawę, że mojego idealnego filmu SF nikt nigdy nie nakręci, bo poszłaby go obejrzeć jedynie kilkusetosobowa banda pomylonych geeków odróżniających automaty komórkowe od l-systemów ;)
Twórcy zresztą i doskonale musieli sobie zdawać sprawę, że target, w który celują i tak jest już dosyć wąski, bo pozwolili sobie przy okazji na dosyć odważne epatowanie golizną w niektórych scenach bez obawy, że to im zepsuje kwalifikację filmu i obetnie zyski ze sprzedaży biletów osobom poniżej 16 roku życia.
Gorąco polecam!
Zacznijmy od oceny ogólnej – 6 / 10, głównie za oryginalność i momentami pewną urodę plastyczną. Niestety na tym zalety się kończą, bowiem film składa się głównie z niewykorzystanych szans i słabo rozegranych pomysłów.
W górze rzeki zobaczyliśmy ich miasta, tak delikatne, jakby utkane z porannej mgły, z której się wyłaniały. Wydawało się nam, że znikną za chwilę, że ulecą z wiatrem (...) Pałace, choć wykonane z marmuru i alabastru, były ażurowe jak altany, wydawały się tak delikatne, ulotne i zwiewne, jakby to nie były budynki, ale zjawy budynków.